środa, 4 kwietnia 2012

No moze jestescie ciekawi co u mnie?? Wiec tutaj panuja gigantyczne , wszechogarniajace przygotowania do Swiat Wielkanocnych.. Znajac troszke Boliwie wiem, ze te przygotowania zaburzaja absolutnie wszystko i sa dosyc denerwujace dla nauczycieili ( czyt. mnie), poniewaz w ciagu dnia dzieciaki pragna chodzic na wszystkie procesje , itp itd...
W sobote dowiedzialam sie, ze koniecznie musze jechac do Santa Cruz w niedziele , by zaczac zalatwiac sprawy wizowe... No i sie troche zalamalam, bo 8 godzinna podroz autobusem w samotnosci, nie znajac zbytnio hiszpanskiego, i w ogole nie znajac Santa Cruz moglaby mnie zabic... Wiec porozmawialam z Kathr. i zadecydowalysmy , ze 15- letnia Rache. pojedzie ze mna!! Nawet nie wyobrazacie sobie jaka byla szczesliwa:)
Wiec wyjezdzalysmy w niedziele o 14 z Robore:) Byla niedziela palmowa , ale to byla prawidziwa niedziela palmowa, z prawidziwymi palmami!!!!!! Oj tak, pieknie przyozdobione ... i oczywiscie procesja... Poszlam na nia, z czystej ciekawosci i calkiem mi sie podobalo:)chociaz oczywiscie bylo strasznie smiesznie ciagle ktos mnie walil ta ogromna palma po glowie:)
Ale w koncu nadeszla godzina zero i wyruszylysmy z Rach. do Santa Cruz.. Dla niej bylo to ogromne przezycie, gdyz pierwszy raz jechala do Santa Cruz bez rodzicow:) I troszke sie denerwowala, ale znacie mnie i moja zdolnosc uspokajania:) No i skoro jechalam z 15-latka musialam byc za nia odpowiedzialna...
Autobus, w ktorym spedzilysmy 8 godzin na szczescie mial toalete, ale wszystkie autobusy sa bardzo specyficzne, ale siedzenia sa wygodniejsze niz w samolocie, takie wielkie ogromne i mozesz na nich lezec. No , ale podroz jest bardzo meczaca, szczegolnie w momencie, gdzie nie ma wybudowanej drogi i przez jakies 3,5 h jedzie sie po kompletnych, absolutnych wertepach:)
Ale dojechalysmy o jakiejs 22.20 bardzo, bardzo glode , wiec wzielysmy taksowke i pojechalysmy na cos do jedzenia...a potem do MCC(takie centrum mennonitow)spac, gdyz nastepnego dnia o godzinie 8.30 mialysmy spotkanie z o. Piot( tutaj strasznie smiesznie wymawiaja to imie i brzmi to mniej wiecej: Padre Piotra).. Wiec wstalysmy rano, wypilam swoja codzienna ranna kawe, ktora uwielbiam i pojechalysmy do agencji turystycznej, ktora zalatwia mi ta wize:)
Smiesznosc calej tej sytuacji polegala na tym, ze przyrzekam Wam zapomnialam w pierwszej chwili jak sie mowi po polsku i nie moglam wylaczyc angielskiego!! bylo to strasznie dziwne... Ale patrzcie pisac jeszcze potrafie:) Spotkanie z o. Piot. trwalo jakies pol godziny, nawet nie mielismy czasu porozmawiac, gdyz jest on bardzo przedfestiwalowo zajety. On poszedl zalatwiac list od biskupa, a my pojechalysmy z Ñoni( szalone imie kobiety z agencji) do:
- Interpolu(zostawilam w Boliwii chyba tysiac odciskow palcow w tych papierach)
-prawnika
-na policje
-na pobranie krwi
-zrobili mi zdjecia
-i znowu na inna policje
Wszystko zalatwilismy chyba w 2,5 godziny gdyz ta kobieta naprawde zna sie na tej pracy, a ja tylko chodzilam jak kukielka wszedzie gdzie mi kazano i zostawialam te odciski palcow
Teraz pozostaje czekac... Í chyba zaplacic duzo pieniedzy, i mam nadzieje, ze to nie ja bede musiala je placic:)
Gdy to zalatwilismy mialysmy z Raquel mnostwo czasu, gdyz autobus powrotny mialysmy dopiero o 20:) ( a bylo przed 12)...
Miasta w Ameryce Poludniowej sa bardzo ogromne i huczace, nigdy nie usypiaja, jest tam bardzo cieplo i jak jestes blondynka nie mozesz przejsc 2 krokow bez komentarzy ludzi... ale bardzo mi sie podobaja... ten ogrom,ktory wszystko przytlacza , ale da sie uwielbiac..no i uwielbiam te wszystkie soki ze swiezo wyciskanych owocow:) I na ulicach mnostwo wszystkiego, bylysmy z Rach. na takim ogromnym targu na ktorym zareczam Wam jest absolutnie , kompletnie wszystko...wszystko, nie zartuje.. Kupilam boliwijska komorke i teraz mam boliwijski numer, wiec zaczynam tu zyc naprawde:)I zjadlysmy tak pyszny lunch i kolacje , ze zostalam wynagrodzona za te wszystkie dni jedzenia ryzu i zupy bananowej i bananow z miesem(dlaczego oni mi to robia)
Jednak z perspektywy  wiem, ze to zabrzmi dziwnie , mimo ze kocham wielkie, huczace miasta kolosy to nie zamienilabym ich na Santiago... Uwierzcie mi, takie miasto bez powietrza jest dobre na tydzien, nawet na miesiac, ale trudne na zycie. Tu w Santiago, w sumie wszystko wydaje sie bardzo proste... Ale kocham poczucie wolnosci jakie daje mi miasto , wolnosci i intymnosci.. Tutaj jest z tym ciezko, ale czuje sie kochana przez tych ludzi..
Pojezdzilysmy po Santa Cruz taksowkami, spotkalismy sie z przyjaciolmi Rach. kupilam buty i wyruszylysmy z powrotem do Santiago... Moj drugi raz w Santa Cruz, a ja nawet nie spedzilam tam doby:) Ale zaczynam sie przyzwyczajac:)
Wiec poszlysmy na ta szalony dworzec autobusowy i w koncu udalo nam sie zajac nasze miejsca... i wyruszylysmy.. Rach. spala cala noc, a ja probowalam i nie moglam raczej, wiec jak ok.4.50 zajechalysmy do Robore to myslalam, ze umre... Ok. 7 bylysmy w Santiago, musialysmy czekac jakies poltorej godziny na przyjaciela Milton. , ktory jednak nie przyjechal... Jak dojechalam do convento myslalam, ze nie zyje... No i nie pospalam zbyt dlugo , gdyz przed 10 przyszla Kathryn i zabrala mnie do ich domu:) No i spedzilam ranek na zbieranu kawy... wyobrazacie to sobie... zbierac kawe prosto z tych krzakow na ,ktorych rosnie... Nigdy nie moglabym sobie wyobrazic, ze bede zbierac kawe:) A potem zjadlam z nimi obiad i absolutnie wykonczona wyruszylam na zajecia. Po drodze spotkalam moje dzieciaki z pre-infantil, ktore czekaly potem przed convento, az wezme prysznic i poszlismy razem do skzoly. Wyobrazcie sobie, ze moje dzieciaki sa zawsze jakas godzine przed zajeciami, akurat zaczelo padac:) A ja nie mialam kluczy, ale to co:) Spedzilysmy godzine na kompletnie szalonej zabawie:)
Nie mozecie sobie nawet wyobrazic, jak wszyscy sie za mna stesknili przez ten dzien, ja tez nie moglam:) I jak sie cieszyli , ze wrocilam to bylo cudowne:) Ale ja bylam strasznie zmeczona.. Teraz codziennie sa proby do procesji podczas Semana Santa, proby do wszystkiego, do sobotniego koncertu..oj bardzo napiety czas:) Bardzo duzo sie dzieje. Ale jestem smutna gdyz moja ulubiona Norweska para wyjezdza w niedziele... Z kim ja bede spedzac wieczory przy winie... i kto mnie bedzie tak rozsmieszal... oj przykro mi. A wlasnie chcialam dodac, ze Ivar gra na perkusji w jednym z najlepszych bandow w Norwegii, w ktorym graja solisci z wielu filharmonii skandynawskich:)
Bardzo Wam przesylam buziaki:) Jutro obiecuje wstawiam zdjecia... teraz jest ciezko , bo mieszkam jakby w wiezieniu( takim pokoju kompletniej klitce prawie bez swiatla) przez ten tydzien!!! I mam ochote zwariowac:)
Ale nie poddaje sie buziaki:)No i moze piszcie mi maile czasem, bo troche mi smutno:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz