wtorek, 24 kwietnia 2012

W koncu chwila oddechu, chwila na to, zeby cos napisac. Wierzcie mi to co sie tu dzieje to jest istne wariactwo, czasem nawet nie wiem kim juz jestem: nauczycielem skrzypiec, kontrabasu, wiolonczeli, dyrygentka choru , czy orkiestry, czy psychologiem, czy matka, czy stroicielem organow... Tu jestem tym wszystkim i czasem ciezko odnalezc sie w tych wszystkich rolach.. Wystarczy,ze masz gorszy dzien, wystarczy , ze zle sie czujesz i pokazesz slabsza twarz, a oni potrafia wejsc Ci na glowe. No i to sa te zle momenty , no i jeszcze zlo polegajace na tym, ze nie umiem sie do konca wyrazic po hiszpansku i czasem dzieciaki czuja sie zagubione, ale odnajdujemy sie , zawsze w polowie drogi, bo zawsze jest ktos kto mnie rozumie... a w sumie porownujac w Polsce bylo podobinie, nie zawsze mnie rozumieliscie, tego zawilego toku mojego rozumowania, a teraz ten zawily tok nie mysli tylko po Polsku, ale jeszcze po Hiszpansku i Angielsku ... no i mozna dostac calkowitego wariactwa, jak sie mnie slucha:)
No , ale co sie stalo i czemu mam ochote wrocic do domu na skrzydlach Pegaza??
Wiec w czwartek zmarla mieszkanka Santiago... I skad mozesz wiedziec, ze ktos umarl?? Bo informuja o tym specjalne dzwony... Wiec umarla, no i gdy umiera ktos w Pozna. albo Puszczy. no to jest smutno, ale moze sie okazac, ze w ogole nie znamy tej osoby.. Tutaj ta osoba jest zawsze jakas ciocia, babcia, dziadkiem, albo kims innym, wiec w piatek wszystkie moje dzieciaki koniecznie musialy isc na pogrzeb, w sumie nie dlatego, ze bylo im smutno, ale dlatego, ze pogrzeb to jest kolejny ciekawy sposob na spedzenie popoludnia... Nie za bardzo mialam ochote ogladac cialo w otwartej trumnie i patrzec na przedstawienie, ktore polega na plakaniu i mdleniu wiec mialam chwile dla siebie, chwilke odpoczynku, gdyz jak wiecie, lub nie zajmuje sie strojeniem organow.... Po co i w ogole dlaczego?? W sobote mianowicie u nas w Santiago z okazji festiwalu jest koncert bardzo znanego organisty z USA, a przez ostatnie pare miesiecy organy byly naprawiane przez czowieka geniusza- Ediegomilsona... wyobrazcie sobie, ze on nie am nic wspolnego z muzyka , ale ma umysl na miare Leonarda da Vinci i naprawil te organy, mimo tego, ze nie ma o tym bladego pojecia. Mnie i Kathryn pozostalo tylko je nastroic... No i to jest katorznicza, straszna praca... szczegolnie w wysokich rejestrach... To , ze spedzalam wewnatrz organow dlugie godziny, wymyslajac jak moge nastroic ten wlasnie rejestr i te okropne wysokie dzwieki, ktore wbily sie w moj umysl, to wszystko sprawilo, ze jestem wyczerpana, ze naprawde nie mam juz sily, a festiwal za pasem... No, ale moge sie pochwalic nowa umiejetnoscia - wiem jak stroci organy, moze to nie brzmi idealnie, ale jak na pierwszy raz moge byc z siebie dumna, no i niektorych rejestrow nie dam rady nastroic, ale cieszmy sie z tego co mamy:)
No i moje prawdziwe wiejskie zycie... To jest to, jazda jeepem po boliwijskich drogach na pastwisko , zaganianie krow do wodopoju... Poza tym nawet nie bylam w stanie sobie wyobrazic, ze dojenie krow moze byc tak zabawne, ze umieram ze smiechu...oj tak, podoba mi sie:)
No , ale konczac o moich dzieciakach, to nie przyszly tez na probe w sobote , a w niedziele mielismy spiewac na mszy... spoznily sie takze w niedziele i powiedzialam, ze nie zaspiewamy... No i Kathry. przeprowadzila z nimi rozmowe i wczoraj na probie byli wszyscy... Wiecie dlaczego ? Bo bali sie , ze wroce do Polski i mowili miedzy soba: , ej musimy isc na probe, bo inaczej profa Asia wyjedzia do Polski, Cudowne... ide na lunch buziaki piszcie mi:*:*

wtorek, 17 kwietnia 2012

Mango zakwitlo poraz trzeci w tym roku!! I troszke sie ochlodzilo, ale tym razem nie popadam w depresje, bo to jest rodzaj cieplego zimna i to moze byc nawet przyjemne... Ale z tego powodu, ze ciezko teraz spedzac wieczory na swiezym powietrzu , bo jest po prostu mokro, zamykam sie w swoim pokoju i w absolutnej ciemnosci ogladam Narnie i jest magicznie.. Wiecie dlaczego?? Uswiadomilam sobie, ze ja weszlam teraz do swojej szafy , uswiadomilam sobie, ze jestem w swojej Narnii... W swiecie tak odmiennym od tego , w ktorym zyje na codzien, w swiecie , w ktorym jest mnostwo magii, mnostwo niezwyklosci i mnostwo kolorow...a ja pelnie tu zupelnie inna role, niz w moim domowym swiecie...Tylko oni tam byli calym rodzenstwem, mogli zrozumiec to , w jakiej  sytuacji sie znalezli i gdy bylo im smutno mogli sie po prostu przytulic do osoby, ktora rozumie ja najbardziej na swiecie.. no i wlasnie tego mi brakuje!! Osoby do rozumienia:)
Ale pozanalam kolejna cudowna , kompletnie doskonala historie!!! Historia o Doñi Carmen, ktora jest pomoca domowa Kathryn i ma chyba jakies 70 lat i wyglada , jak taka babcia wierzba z siwymi warkoczami i cudowna twarza, ktora ma w sobie niesamowita radosc i takie piekno ukryte pod wieloma zmarszczkami. Mianowicie Doña Carmen urodzila sie w wiosce Santo Corazøn , jest to wioska jeszcze bardziej w srodku nicosci, i jeszcze 2 lata chyba temu mozna tam bylo dotrzec na mule, albo osle. Ojciec Doñi Carmen pracowal jako mysliwy na tygrysy!!! Niewyobrazalne!! Ala wyobrazcie sobie, ze jeszcze 50 lat temu ta wioska byla terroryzowana przez Indian, ktorzy porywali ludzi , albo zabijali wedrowcow w gorach i mala Carmen nie mogla zblizac sie do rzeki , bo moglaby zostac porwana i zabita przez tych Indian.. To jest naprawde niezwykle!!! To niezwykle, ze sa ludzie, ktorzy maja zycie takie jak my widzimy w filmach. A wlasnie i w niedziele byli goscie!!! Prawdziwi, absolutnie prawdziwi kowboje, ktorzy w ciagu jednego dnia pokonuja 300 km konno .. i wiedza jak poslugiwac sie lasso!!! Nigdy nie myslalam, ze mozna poslugiwac sie lasso, ale tutaj to jest na porzadku dziennym!!!
Przepraszam, ze tak strasznie wszystko ostatnio zaniedbuje, ale lada dzien jest festiwal, mnostwo pracy, dzieciaki staja sie znudzone programem,ale daje rade. Jak zawsze, ja niezniszczalna!! Chociaz zlapala mnie nostalgia, kiedy przyjechali tu ludzie z Danii, w moim wieku, ktorzy podrozuja po Ameryce Poludniowej, ale sie nie daje, tylko zaczynam sie stawac czescia spoleczenstwa, a hiszpanski idzie coraz lepiej, tylko moje zadania domowe sa naprawde potezne!! W koncu nie zostalo zbyt wiele czasu , bo Peter i Deli. niedlugo zostawiaja Santiago... Oj biedna, biedna bede:)
Buziaki
A i wlasnie zgrywajcie mi plyty z filmami!! Potrzebuje filmow!!! Blagam!!!! I muzyki i wszystkiego:)buziaki



















































































piątek, 13 kwietnia 2012

Wczoraj byl tu dzien dziecka, i jak zapewne zaczynacie rozumiec jest to doskonaly powod, zeby dzieci nie mialy lekcji, a w szkole byla duza fiesta caly ranek:) W kolorowych przebraniach, niezwykle urocze.. Jednak nie weszlam tu , zeby pisac o dniu dziecka, chcialabym poruszyc moje obserwacje i temat moze sie wydawac dosc powazny, albo powiecie, ze nie powinnam go poruszac na forum, ale jak zwykle na przekor to zrobie...
Wiec znacie mnie i wiecie, ze jestem osoba absolutnie tolerancyjna i nie mam zadnych problemow z homoseksualizmem, wiec nikt nie powinien sie poczuc urazony...
Jednak gdy zaczynam sie blizej przygladac mojemu Santiago, czuje sie tutaj(przepraszam za wyrazenie), jak w Gej-Landzie i to wcale nie dlatego, ze jest tu duzo homoseksualistow, raczej chodzi o obyczajowosc, o to jak mezczyzni odnosza sie tu do siebie i ile daja sobie nawzajem czulosci... To jest naprawde cudowne,chociaz kompletnie inne , kompletnie odmienne . Poczatkowo to bylo dla mnie zadziwiajace, a teraz tylko podziwiam, tylko sie ciesze, ze sa na swiecie mezczyzni , ktorzy nie wstydza sie czulosci.. chociaz musze powiedziec,ze niektorzy przesadnie dbaja o swoj wyglad:)
I to niesamowite , niesamowite braterstwo.... W mojej orkiestrze jest 2 braci. " braci z jednego ojca , ale z innych matek. Problem polega na tym, ze jeden z tych braci mlodszy zyje z ich ojcem i ma jeszcze mnostwo uroczego rodzenstwa, 2 starszy brat chyba zyje z babcia... No i wczoraj jeden z braci wypil bardzo duzo, nie mam szczerego pojecia ile... No i zaczal plakac, to jest odmienny widok zobaczyc placzacego 18-latka, ktory nie wstydzi sie swoich lez.. I jego brata ktory siedzi przytulajac go i glaszczac i mruczac slowa pocieszenia do ucha... a potem odprowadzajacego go do domu.. To jest naprawde niezwykle, i to jest magia, dziwna magia, ale magia:)
A ja mnostwo roboty jak zwykle !! Nie mam juz czasu na oddech, 27 kwietnia wyjezdzamy do santa cruz na festiwal, ale z dnia na dzien dzieciaki sa coraz lepsze i wierzcie mi nie ma nic lepszego niz to jak zobaczyc , ze zaczynaja rozumiec muzyke, zaczynaja grac z sercem i to sprawia im niezwykla radosc, wiec ja jestem najszczesliwsza!! Trzymajcie sie!!

czwartek, 12 kwietnia 2012

Tak, doroslam juz do wielu rzeczy... Wiem wiele rzeczy.... Ale jednego nie jestem w stanie pojac !! Ta sprawa jest polityka, ktora bezlitosnie zakrada sie, w moje zycie, a ja musze udawac bardziej dorosla niz jestem i spedzac godziny na rozmowach o budzecie itp. nie mogac w nich uczestniczyc, gdyz sa po hiszpansku... jednak muzyke po hiszpansku rozumiem najbardziej na swiecie, ale jednak nigdy nie zrozumiem polityki... i moze dlatego, ze po prostu nie chce... I nigdy nie bede sie opowiadac za zadna ze stron , gdyz zadna nie jest do konca dobra... i coz pozostaje mi teraz tylko czekac...
Ale nie zanudzam... napisze Wam o tym swiatecznym wariactwie, ktore mnie calkowicie pochlonelo...
Wiec tak, w sobote odbyl sie moj debiut dyrygencki, proby zaczelam od godziny 14, a skonczylam przed 19 , by o 20 zaczac koncert... To bylo istne szalenstwo... Nie moge powiedziec , ze bylo idealnie, ze bylo doskonale, ale moge powiedziec, ze ja zrobilam wszystko co w mojej mocy i pierwszy raz jestem z siebie naprawde dumna..oczywiscie dopiero z perspektywy... Jak wyszlam ubrana w moj stroj koncertowy to wszyscy zamilkli z zachwytu .. no i to bylo zadziwiajace .. No i zapomnialam dodac, ze wystepowala moja grupa pre-infantil grajac : Estrellite i wypadla kompletnie, absolutnie przeuroczo, chociaz dla publicznosci moglo byc ciezko zniesc ponad 20 dzieciakow po miesiacu grania:)...Acz palam uwielbieniem do tych dzieci, ktore bezgranicznie mi ufaja i pokladaja we mnie cala nadzieje i to jest najlepsze uczucie na swiecie...A potem chor i orkiestra... i oni musza sie jeszcze nauczyc zaufania do mnie, to dopiero miesiac kiedy pracujemy razem i z kazdym dniem jest lepiej, ale jeszcze wiele musimy sie nauczyc, zarowno ja , jak i oni:)
A potem byla liturgia Wielkiej Soboty, spedzilam ja na placu przed kosciolem , gdyz nie mialam sily stac w kosciele 2 godzin ... No, ale o polnocy po skonczonej mszy sie zaczelo... Z kosciola wyszly 2 figury, jedna Maryji w bieli, druga zmartwychwstalego Jezusa i kobiety szly za Maryja, a mezczyzni za Jezusem( nie pytajcie, nie wiem).. a potem bylo najlepsze... spotkali sie w polowie drogi, a wtedy na srodku placu zaczeli tanczyc , nie pytajcie nie wiem co to bylo, ale to byly 3 postacie w bieli i bialych maskach...Wygladalo to tak komicznie, ze zaczelam plakac ze smiechu, i musieli mnie uspokajac, gdyz to nalezalo do obrzedu mszy!!! Potem siedzialam chwile na placu z uczniami i oni grali na gitarze i spiewali:) I poszlam spac kolo 2, a musialam wstac o 7, gdyz Ja , Pet. , Deli. , Ivar i Irene wyruszalismy do Las Posas.... No i to jest raj!!!! Naprawde, ale zeby sie tam dostac trzeba isc przez 1,5 godziny w niezbyt sprzyjajacych warunkach i pelnym sloncu i gdybym o tym wiedziala to bym odziala sie w moje najdluzsze ciuchy ... no , ale nie wiedzialam... A upal byl taki , i slonce prazylo tak, ze nie pomogl faktor o numerze 50... Ale to niewazne, bo miejsce przecudowne... Las posas to miejsce wsrod gor i chyba sa to wodospady polozone dosc blisko siebie widzialam tylko taki maly, ale woda byla doskonala do plywania i mozna bylo skakac do niej, gdyz w rowie skalnym byla woda i bylo to jakies 8 m... matko nienawidze opisywac tych geograficznych spraw... Plywalam i skakalam chyba 3 h, wiec powrot do domu byl mordega i myslalam, ze umieram... A jak dotarlam to bylam spalona jak kompletny pomidor, albo malina...Ale znalazlam aloes i on mnie uratowal:)
A od poniedzialku znowu do hardej pracy, chyba od przyjazdu ta niedziela to byl moj absolutnie pierwszy wolny dzien.. Nie ma chwili na wytchnienie....
No i wyjechali Ivar i Irene, no i jest mi przykro, bo stali sie moimi przyjaciolmi...I teraz nikt nie obserwuje zycia oslow tak bacznie jak oni, nikt nie zna tylu tajemnic oslow i nikt nie pozna...osly sa ciekawe(tylko np. dlaczego do jasnego nieba potrafia isc i nagle sie zatrzymac i spedzic w tej pozycji 3 h? Albo potem znowu isc i wrocic do tamtego miejsca i wyglada to , jakby o czyms zapomnialy)!!! I nie mam z kim siedziec i pic wina...oj , ale na pewno kogos znajde, byle mial powyzej 18 lat, nie mam zamiaru upijac nieletnich... Podarowali mi doskonala ksiazke o body percussion, gdyz byli oni na warsztatach i jest swieta..podobno w Barcelonie mozesz nawet studiowac body percussion i wplywa ona na rozwoj mozgu... Wiec oprocz tego, ze zaczelam lekcje hiszpanskiego to zaczynam body percussion... Oj uwierzcie bede mistrzem... I niestety jest coraz blizej konca naprawy organow ... i to nie brzmi dla mnie dobrze, ale dla mojego pocieszenia to w moim rozkladzie dnia nie znalazlabym minuty, by nauczac organow...
No i po wyjezdzie Ivara i Irene dzieciaki przychodza cwiczyc!!! Wyobrazacie sobie 5-letniego malego , najslodszego Rubena , ktory gra i cwiczy na trabce, albo rozrabiake Jose?? No , ale to jest dodatkowa praca dla mnie... Bo jak pogodzic w jednym momencie zajecia z 16 -osobowa grupa pre -infantil i nadzorowac trebaczy... I czasem konczy sie to lzami, ktoregos z moich uczniow.. I wtedy oprocz tego , ze jestem nauczycielem, to staje sie matka... No i powiedzcie mi, ze nie dorastam... I z kazda chwila jestem lepszym nauczycielem, ale duzo wymagam, i tak samo jak mnie kochaja to sie wkurzaja
buziaki!! I pamietajcie o nagrywaniu dla mnie plyt z filmami muzyka!!! Czymkolwiek!! To jest mi bardzo potrzebne buziaki

sobota, 7 kwietnia 2012

A to Raczel i mala Lili, nie moja uczennica, ale jest urocza, w przeciwienstwie do moich szalonych uczniow:) 
Jestem super co nie?? Tyle zdjec!!
Oj wstawilam kolejne, znajcie moja dobra wole...Zdjecie z Santa Cruz i od razu odpowiadam , nie wyjechalam do Boliwii, by urodzic dziecko i to nie jest moja corka:)  To po prostu ja ze spalona twarza skapana w radosci, z powodu trzymania tej cudownej istoty na rekach:) Tak wygladam jak sie ciesze, albo jak mnie tu rozsmieszaja:)Np. nie wiem , czy powinnam to mowic, ale moi uczniowie nauczyli sie nowego zdania po angielsku... Tak, dzieki mnie ucza sie tutaj angielskiego, bo nauczyciel angielskiego niestety nie umie mowic po angielsku... Wiec zdanie brzmi: Ju ar hot!! No i staram sie nie zwracac na to uwagi, jak przystalo na powazna pania profesor Sacie:)
A co ze swietami? Raczej bedzie to dla mnie dzien jak codzien:)Po prostu mam wiecej pracy i z reguly nie mam czasu nawet zjesc kolacji , chyba ze biegnac, bo caly czas jest cos do roboty:) Ale to nic... Tutaj swieta to jest istne szalenstwo... Wczorajsza procesja byla magiczna, boska, tzn. nie czuje tego klimatu swiat co w Polsce, ale czuje ich klimat, ktory jest inny , ale tez boski:) Wiec trudno jest opisac to wszystko... Procesja zaczela sie nabozenstwem w kosciele... My o godzinie 19 mielismy wielkie strojenie skrzypiec.. Dlaczego?? Procesja polega na tym, ze za szklana trumna, ktora wyglada , jakby w srodku lezala krolewna sniezka idzie pochod skrzypkow , ktorzy graja marsze pogrzebowe, do tego przygrywaja ichnie tradycyjne bebny... no i to jest moc i magia... Oczywiscie, jest nierowno, nieczysto , bo graja ludzie , ktorzy maja 60 lat i moje dzieciaki, ale tu nie o to chodzi... Tu nie chodzi o to, zeby bylo czysto, rowno , idealnie... To nie jest Akademia...Ludzie graja tu po 3 lata i graja rzeczy , ktore my gramy w drugim stopniu i nic nie jest idealne i czasem mnie to wkurza... Ale wlasnie nie o to chodzi... Chodzi o to, ze graja, ze to jest dla nich magiczny moment, czuja sie wazne i kochane, ktos je podziwia.. Doznaja czegos, czego nie doznaja w domach, w ktorych w jednym pokoju zyje dziesiecioro dzieci.. To jest wlasnie ta magia tej szkoly...I oczywiscie , ja jestem niezaspokojona dusze zawsze dazaca do idealu i nie chodzi o to, zeby sie poddac, nie chodzi o to, zeby powiedziec mam to gdzies odchodze i ide do profesjonalistow, chodzi o czas jaki spedzamy razem i czas gdzie widze co robia i nie pozwalam im na wymyslanie niebiezpiecznych glupot i zabieram ich do innego swiata... Mimo,ze czasem krzycze na nich w nieboglosy i zdaza mi sie zaklnac po polsku, ale oni nie rozumieja... Wiec staram sie byc spokojna przed moim pierwszym koncertem, bo teraz wiem, ze dadza z siebie wszystko... Moje dzieciaki , niemozliwi uczniowie...
I to jest wlasnie moja boliwijska codziennosc caluje swiatecznie:*

piątek, 6 kwietnia 2012

No to po wielu  probach i wielu straconych nerwach macie zdjecie... To jest wlasnie moja codziennosc..Chlopaki pod drzewem mango przed szkola muzyczne... graja w kulki i wymyslaja glupoty, albo godzinami rzucaja mango w drzewo , by stracic inne mango , ktore moga zjesc:)...albo dac mi! I wtedy ja moge zjesc..To jest puzon tego chlopca w bialej koszulce , ktory dal go na chwile swojemu koledze, by pograc w kulki i spoznic sie na zajecia!! To jest cudowne , ze tutaj dzieciaki mlodziez, wszyscy spedzaja czas na dworze i bawia sie i wymyslaja, biegaja. Tu najwazniejszy nie jest komputer , ale czas spedzony na wspolnej zabawie.. Chociaz niektorzy moi uczniowie sa po prostu tak niegrzeczni i nie daja mis pokoju... Najgorzej mam z 9-letnimi chlopcami, ktorzy ciagle za mna biegaja i zaczepiaja :Profa Sacia Profa Sacia(chca powiedziec Asia , ale im nie wychodzi) Najlepszy z nich jest 8-letni, bardzo dobry trebacz Jose... no on jest niemozliwy... Gdy wracalismy z procesji w czwartek strasznie chcial isc do lazienki i powiedzial do Petera cos w stylu: Stary , jak sie nie pospieszysz to sie zleje w gacie i to bedzie Twoja wina!! No i naprawde zareczam Wam, ze nie mozna sie nie smiac, kiedy uslyszysz cos takiego... no i ciagly zamet jaki robi, ale tak samo jak lubi mnie zaczeipiac, tak samo lubi sie przytulac i to jest cudowne...Drugi as to Misael... bawilismy sie gdy padalo z dzieciakami na boisku i on mnie ochlapal wiec ja zdjelam mu klapek i rzucilam nim daleko... wtedy on podbiegl i rzucil klapkiem Samary tak mocno, ze wpadl na dach szkoly, na szczescie na tyle niski, ze moglam go bez problemu sciagnac... Wariactwo, ale mnostwo smiechu...
Do czasu, bo w niedziele wracaja do Norwegii Ivar i Irene... No i chyba sie zalamie. Mimo, ze sa starsi niz moi rodzice sa tu moimi przyjaciolmi, ktorzy rozumieja mnie w stu procentach, wspieraja jak moga i pija ze mna wino... A ich ulubiona rozrywka jest sledzenie ze swojego hotelowego balkonu zycia oslow... ale o tym innym razem. Uciekam na lunch.. Trzymajcie sie i piszcie, pamietajcie o plytkach i wesolych:)

środa, 4 kwietnia 2012

No moze jestescie ciekawi co u mnie?? Wiec tutaj panuja gigantyczne , wszechogarniajace przygotowania do Swiat Wielkanocnych.. Znajac troszke Boliwie wiem, ze te przygotowania zaburzaja absolutnie wszystko i sa dosyc denerwujace dla nauczycieili ( czyt. mnie), poniewaz w ciagu dnia dzieciaki pragna chodzic na wszystkie procesje , itp itd...
W sobote dowiedzialam sie, ze koniecznie musze jechac do Santa Cruz w niedziele , by zaczac zalatwiac sprawy wizowe... No i sie troche zalamalam, bo 8 godzinna podroz autobusem w samotnosci, nie znajac zbytnio hiszpanskiego, i w ogole nie znajac Santa Cruz moglaby mnie zabic... Wiec porozmawialam z Kathr. i zadecydowalysmy , ze 15- letnia Rache. pojedzie ze mna!! Nawet nie wyobrazacie sobie jaka byla szczesliwa:)
Wiec wyjezdzalysmy w niedziele o 14 z Robore:) Byla niedziela palmowa , ale to byla prawidziwa niedziela palmowa, z prawidziwymi palmami!!!!!! Oj tak, pieknie przyozdobione ... i oczywiscie procesja... Poszlam na nia, z czystej ciekawosci i calkiem mi sie podobalo:)chociaz oczywiscie bylo strasznie smiesznie ciagle ktos mnie walil ta ogromna palma po glowie:)
Ale w koncu nadeszla godzina zero i wyruszylysmy z Rach. do Santa Cruz.. Dla niej bylo to ogromne przezycie, gdyz pierwszy raz jechala do Santa Cruz bez rodzicow:) I troszke sie denerwowala, ale znacie mnie i moja zdolnosc uspokajania:) No i skoro jechalam z 15-latka musialam byc za nia odpowiedzialna...
Autobus, w ktorym spedzilysmy 8 godzin na szczescie mial toalete, ale wszystkie autobusy sa bardzo specyficzne, ale siedzenia sa wygodniejsze niz w samolocie, takie wielkie ogromne i mozesz na nich lezec. No , ale podroz jest bardzo meczaca, szczegolnie w momencie, gdzie nie ma wybudowanej drogi i przez jakies 3,5 h jedzie sie po kompletnych, absolutnych wertepach:)
Ale dojechalysmy o jakiejs 22.20 bardzo, bardzo glode , wiec wzielysmy taksowke i pojechalysmy na cos do jedzenia...a potem do MCC(takie centrum mennonitow)spac, gdyz nastepnego dnia o godzinie 8.30 mialysmy spotkanie z o. Piot( tutaj strasznie smiesznie wymawiaja to imie i brzmi to mniej wiecej: Padre Piotra).. Wiec wstalysmy rano, wypilam swoja codzienna ranna kawe, ktora uwielbiam i pojechalysmy do agencji turystycznej, ktora zalatwia mi ta wize:)
Smiesznosc calej tej sytuacji polegala na tym, ze przyrzekam Wam zapomnialam w pierwszej chwili jak sie mowi po polsku i nie moglam wylaczyc angielskiego!! bylo to strasznie dziwne... Ale patrzcie pisac jeszcze potrafie:) Spotkanie z o. Piot. trwalo jakies pol godziny, nawet nie mielismy czasu porozmawiac, gdyz jest on bardzo przedfestiwalowo zajety. On poszedl zalatwiac list od biskupa, a my pojechalysmy z Ñoni( szalone imie kobiety z agencji) do:
- Interpolu(zostawilam w Boliwii chyba tysiac odciskow palcow w tych papierach)
-prawnika
-na policje
-na pobranie krwi
-zrobili mi zdjecia
-i znowu na inna policje
Wszystko zalatwilismy chyba w 2,5 godziny gdyz ta kobieta naprawde zna sie na tej pracy, a ja tylko chodzilam jak kukielka wszedzie gdzie mi kazano i zostawialam te odciski palcow
Teraz pozostaje czekac... Í chyba zaplacic duzo pieniedzy, i mam nadzieje, ze to nie ja bede musiala je placic:)
Gdy to zalatwilismy mialysmy z Raquel mnostwo czasu, gdyz autobus powrotny mialysmy dopiero o 20:) ( a bylo przed 12)...
Miasta w Ameryce Poludniowej sa bardzo ogromne i huczace, nigdy nie usypiaja, jest tam bardzo cieplo i jak jestes blondynka nie mozesz przejsc 2 krokow bez komentarzy ludzi... ale bardzo mi sie podobaja... ten ogrom,ktory wszystko przytlacza , ale da sie uwielbiac..no i uwielbiam te wszystkie soki ze swiezo wyciskanych owocow:) I na ulicach mnostwo wszystkiego, bylysmy z Rach. na takim ogromnym targu na ktorym zareczam Wam jest absolutnie , kompletnie wszystko...wszystko, nie zartuje.. Kupilam boliwijska komorke i teraz mam boliwijski numer, wiec zaczynam tu zyc naprawde:)I zjadlysmy tak pyszny lunch i kolacje , ze zostalam wynagrodzona za te wszystkie dni jedzenia ryzu i zupy bananowej i bananow z miesem(dlaczego oni mi to robia)
Jednak z perspektywy  wiem, ze to zabrzmi dziwnie , mimo ze kocham wielkie, huczace miasta kolosy to nie zamienilabym ich na Santiago... Uwierzcie mi, takie miasto bez powietrza jest dobre na tydzien, nawet na miesiac, ale trudne na zycie. Tu w Santiago, w sumie wszystko wydaje sie bardzo proste... Ale kocham poczucie wolnosci jakie daje mi miasto , wolnosci i intymnosci.. Tutaj jest z tym ciezko, ale czuje sie kochana przez tych ludzi..
Pojezdzilysmy po Santa Cruz taksowkami, spotkalismy sie z przyjaciolmi Rach. kupilam buty i wyruszylysmy z powrotem do Santiago... Moj drugi raz w Santa Cruz, a ja nawet nie spedzilam tam doby:) Ale zaczynam sie przyzwyczajac:)
Wiec poszlysmy na ta szalony dworzec autobusowy i w koncu udalo nam sie zajac nasze miejsca... i wyruszylysmy.. Rach. spala cala noc, a ja probowalam i nie moglam raczej, wiec jak ok.4.50 zajechalysmy do Robore to myslalam, ze umre... Ok. 7 bylysmy w Santiago, musialysmy czekac jakies poltorej godziny na przyjaciela Milton. , ktory jednak nie przyjechal... Jak dojechalam do convento myslalam, ze nie zyje... No i nie pospalam zbyt dlugo , gdyz przed 10 przyszla Kathryn i zabrala mnie do ich domu:) No i spedzilam ranek na zbieranu kawy... wyobrazacie to sobie... zbierac kawe prosto z tych krzakow na ,ktorych rosnie... Nigdy nie moglabym sobie wyobrazic, ze bede zbierac kawe:) A potem zjadlam z nimi obiad i absolutnie wykonczona wyruszylam na zajecia. Po drodze spotkalam moje dzieciaki z pre-infantil, ktore czekaly potem przed convento, az wezme prysznic i poszlismy razem do skzoly. Wyobrazcie sobie, ze moje dzieciaki sa zawsze jakas godzine przed zajeciami, akurat zaczelo padac:) A ja nie mialam kluczy, ale to co:) Spedzilysmy godzine na kompletnie szalonej zabawie:)
Nie mozecie sobie nawet wyobrazic, jak wszyscy sie za mna stesknili przez ten dzien, ja tez nie moglam:) I jak sie cieszyli , ze wrocilam to bylo cudowne:) Ale ja bylam strasznie zmeczona.. Teraz codziennie sa proby do procesji podczas Semana Santa, proby do wszystkiego, do sobotniego koncertu..oj bardzo napiety czas:) Bardzo duzo sie dzieje. Ale jestem smutna gdyz moja ulubiona Norweska para wyjezdza w niedziele... Z kim ja bede spedzac wieczory przy winie... i kto mnie bedzie tak rozsmieszal... oj przykro mi. A wlasnie chcialam dodac, ze Ivar gra na perkusji w jednym z najlepszych bandow w Norwegii, w ktorym graja solisci z wielu filharmonii skandynawskich:)
Bardzo Wam przesylam buziaki:) Jutro obiecuje wstawiam zdjecia... teraz jest ciezko , bo mieszkam jakby w wiezieniu( takim pokoju kompletniej klitce prawie bez swiatla) przez ten tydzien!!! I mam ochote zwariowac:)
Ale nie poddaje sie buziaki:)No i moze piszcie mi maile czasem, bo troche mi smutno:)