sobota, 7 kwietnia 2012

Oj wstawilam kolejne, znajcie moja dobra wole...Zdjecie z Santa Cruz i od razu odpowiadam , nie wyjechalam do Boliwii, by urodzic dziecko i to nie jest moja corka:)  To po prostu ja ze spalona twarza skapana w radosci, z powodu trzymania tej cudownej istoty na rekach:) Tak wygladam jak sie ciesze, albo jak mnie tu rozsmieszaja:)Np. nie wiem , czy powinnam to mowic, ale moi uczniowie nauczyli sie nowego zdania po angielsku... Tak, dzieki mnie ucza sie tutaj angielskiego, bo nauczyciel angielskiego niestety nie umie mowic po angielsku... Wiec zdanie brzmi: Ju ar hot!! No i staram sie nie zwracac na to uwagi, jak przystalo na powazna pania profesor Sacie:)
A co ze swietami? Raczej bedzie to dla mnie dzien jak codzien:)Po prostu mam wiecej pracy i z reguly nie mam czasu nawet zjesc kolacji , chyba ze biegnac, bo caly czas jest cos do roboty:) Ale to nic... Tutaj swieta to jest istne szalenstwo... Wczorajsza procesja byla magiczna, boska, tzn. nie czuje tego klimatu swiat co w Polsce, ale czuje ich klimat, ktory jest inny , ale tez boski:) Wiec trudno jest opisac to wszystko... Procesja zaczela sie nabozenstwem w kosciele... My o godzinie 19 mielismy wielkie strojenie skrzypiec.. Dlaczego?? Procesja polega na tym, ze za szklana trumna, ktora wyglada , jakby w srodku lezala krolewna sniezka idzie pochod skrzypkow , ktorzy graja marsze pogrzebowe, do tego przygrywaja ichnie tradycyjne bebny... no i to jest moc i magia... Oczywiscie, jest nierowno, nieczysto , bo graja ludzie , ktorzy maja 60 lat i moje dzieciaki, ale tu nie o to chodzi... Tu nie chodzi o to, zeby bylo czysto, rowno , idealnie... To nie jest Akademia...Ludzie graja tu po 3 lata i graja rzeczy , ktore my gramy w drugim stopniu i nic nie jest idealne i czasem mnie to wkurza... Ale wlasnie nie o to chodzi... Chodzi o to, ze graja, ze to jest dla nich magiczny moment, czuja sie wazne i kochane, ktos je podziwia.. Doznaja czegos, czego nie doznaja w domach, w ktorych w jednym pokoju zyje dziesiecioro dzieci.. To jest wlasnie ta magia tej szkoly...I oczywiscie , ja jestem niezaspokojona dusze zawsze dazaca do idealu i nie chodzi o to, zeby sie poddac, nie chodzi o to, zeby powiedziec mam to gdzies odchodze i ide do profesjonalistow, chodzi o czas jaki spedzamy razem i czas gdzie widze co robia i nie pozwalam im na wymyslanie niebiezpiecznych glupot i zabieram ich do innego swiata... Mimo,ze czasem krzycze na nich w nieboglosy i zdaza mi sie zaklnac po polsku, ale oni nie rozumieja... Wiec staram sie byc spokojna przed moim pierwszym koncertem, bo teraz wiem, ze dadza z siebie wszystko... Moje dzieciaki , niemozliwi uczniowie...
I to jest wlasnie moja boliwijska codziennosc caluje swiatecznie:*

3 komentarze:

  1. ja Cie ściskam świątecznie też! znad serniczka!

    OdpowiedzUsuń
  2. na tym własnie polega praca z amatorami, którzy odpłacają się zupełnie czymś innym niż tzw.profesjonaliści, chłodni zawodowcy, dla których jest to tylko kolejny job.
    Tego nie zapomnisz nigdy i to własnie doda Ci skrzydeł, a przede wszystkim pokaże prawdziwy sens Muzyki. Niesamowity post!!!

    OdpowiedzUsuń