poniedziałek, 29 lipca 2013

A to stary post jeszcze z Boliwii, którego nie zdążyłam opublikować, bo potem zepsuła się litera 'a' w komputerze Kathryn
Jeżeli miałabym powiedzieć co lubię, to lubię budzenie się. Kiedy możemy zacząć wszystko od nowa, możemy coś znowu popsuć, albo możemy coś znowu naprawić. Ale sam moment budzenia jest najlepszy. To, ze udało nam się przetrwać i ciągle jesteśmy, nie zniknęliśmy i możemy czuć, i możemy żyć. Tak się właśnie czuje, czuje się wdzięczna, każdego dnia . I zawsze zaczynam od nowa... i wiecie co jeszcze uwielbiam te owady co świecą na zielono w nocy, jakby świetliki, ale większe i nie świetliki:)
I ja po prostu nie wiem, ja po prostu nie mam pojęcia.. Jestem tutaj i wszystko jest tak jak powinno być, tylko nie wiem co mogę wam napisać... szukam jakiejś historii. Ale historii tutaj tak wiele i tak pod dostatkiem, ze nie wiem... I jak mam powiedzieć, to naprawdę nie wiem...
Wczoraj byla niedziela. Bylam starsznie zmęczoona , bo przetańczyłam caluteńkaąnoc, jak to sie mowi hasta la madrugada, ale bylo bosko. Wiec wstalam i myslalam, ze jest 8 rano, a byla 11. Ale to nic , bo byla niedziela ,a i tak wszystkie poranki mam wolne. Wiec poszlam do domu Kathryn i trafilam na obaid, byla swinia pieczona(którą lubiłąm do tego momentu, bo kto lubi małego prosiaka jeść co ma włosy, ble), co lubie znacznie bardziej niz pataske(sposob przyrzadzenia: glowe krowy gotowac dopoty nie odpadnie od kosci cale mieso wraz z oczami i jezykiem i smacznego ogolnie), a potem podczas siesty znalazlam miliony mrowek , rodem z marqueza....
no i tam nigdy nie mogłam być nawet przez minutę samotna.... to dlatego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz